poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Króliczo mi

Do maszyny zabierałam się jak, nie przymierzając, pies do jeża. A to nie było czasu, a to plątałam się w sutaszowe sznurki, od czasu do czasu zalegałam w łóżku zastanawiając się, dlaczego czuję każdy mięsień, nerw i całe gardło, choć wcale nie powinnam.
W końcu, dzisiaj, chwyciłam nożyczki, materiał i koszyk z nićmi (niciami...nitkami...) 
i powołałam kolejnego króliczego potomka do życia. Może jeszcze niezupełnie... Królicza panna nie ma jeszcze noska ani oczu, jest też goła jak święty turecki, ale ma ręce nogi, uszy, a nawet ogonek :)




Aż w końcu...


I starszy kuzyn (nieco mniejszy i delikatniejszy, choć z drugiej strony, to taka czarna owca w rodzinie ;) )



Następnym razem będą niesamowicie frustrujące rosyjskie baletnice.
Już niemal zeszły śmiercią tragiczną, ale powstały, niczym feniks z popiołów (podobno to, co ruskie, jest niezniszczalne).




środa, 8 kwietnia 2015

Na dobry początek

Za oknem wiosna... Może nie codziennie, ale dzisiaj jest ładnie. Ciepło, słonko świeci i pozytywnie nastraja do świata. A ja podwijam rękawki i wracam do pracy. Za mną kilka całkiem udanych sutaszków i stadko zabawek - parę królików, trochę różności i całkiem pokaźna stadnina. Jak z tego wybrać to, co najlepsze? Chyba na ten pierwszy raz pójdzie to, co najbardziej lubię.
Wiśniowe love...Pod takim hasłem rozgrywała się pierwsza odsłona tegorocznego konkursu Royal Stone. Moje Wiśniowe love to okazała bransoleta, która pierwotnie miała być...naszyjnikiem.




Przysięgam wam, że płynie czas, że płynie czas i zabija rany...lalalala!A co potencjalnej kobiecie lepiej leczy rany, niż nowa para kolczyków...Żartuję. Choć jedna więcej para kolczyków z pewnością nie zaboli ;)
Szklane kaboszonki z zegarami tak się do mnie uśmiechały, że grzechem było nie skorzystać.



Kolejne kolczyki powstały z recyklingu dwóch starszych, dawno już nie noszonych par. Tu się rozmontowało, tam się podcięło, podszlifowało et voilà!



Dalej... Całkiem wielkanocne króliczki (trochę, co prawda, po fakcie, ale co tam!)


I zdecydowanie mało wielkanocne koniska. 
Mało świąteczne, ale za to jakie odjechane!

Witajcie na Dzikim Zachodzie!





Indiański Wojownik Czerwone Pióro, Grimpo, Lemoniadowy Joe i Indiański Wódz Łaciate Pióro.
Uwielbiam szyć konie. Na moje nieszczęście, moja córa też to lubi. Na moje jeszcze większe nieszczęście mam miękkie serce i całkiem spora ich liczba wylądowała już w jej pokoju :)

Na koniec nieco sielsko-anielsko.
Co zrobić, jak nam ptaszysko zżera książki, czyli sowie zakładki:





Oraz jak twórczo i aktywnie spędzić wiosnę na wsi:





Jeśli dobrnęliście do końca - dziękuję :) Trzymajcie za mnie kciuki, abym tym razem wytrwała w pisaniu, tworzeniu, fotografowaniu i dzieleniu się ze światem tym, co potrafię :)